We wtorek kurdyjski region Cizire (po arabsku Ajn al-Arab) w północno-wschodniej Syrii przy granicy z Turcją i Irakiem ogłosił autonomię.

Zgodnie z przyjętą już tydzień temu deklaracją będzie zarządzany niezależnie od władz syryjskich przez lokalnego przewodniczącego Enwera Mislima z dwoma zastępcami i 22-osobową radą. Członkowie lokalnego samorządu złożyli przysięgę i „przejęli odpowiedzialność za kanton Kobane”.

Chcemy federacji

To już drugi kurdyjski region w Syrii, który deklaruje samodzielność. Osiem dni wcześniej na podobny krok zdecydowali się Kurdowie z okręgu Cizire. Do końca stycznia w ich ślady ma pójść także Afrin, trzeci region zachodniego Kurdystanu – jak Kurdowie z Syrii nazywają zamieszkany przez siebie region. Decyzję o tym lokalne zgromadzenie podjęło już w niedzielę.

– Utworzenie jednego regionu nie było możliwe, ponieważ regiony kurdyjskie są oddzielone obszarami zamieszkanymi przez Arabów – tłumaczy „Rz” Dervich Ferho, dyrektor Instytutu Kurdyjskiego w Brukseli.

– Mam nadzieję, że zarówno Syria, jak i największe mocarstwa zaakceptują taką formę samorządu, tym bardziej że nie ma mowy o tworzeniu kurdyjskiej państwowości. Chcielibyśmy jedynie, by Syria stała się federacją, podobnie jak Irak.

Kurdów w Syrii jest ok. 2,2 mln. To grupa mniejsza niż w Turcji, Iraku czy Iranie, jednak mają silne poczucie więzi etnicznej. Za czasów dyktatury Hafeza Asada (ojca obecnego prezydenta) zostali zepchnięci do roli obywateli drugiej kategorii, bez prawa kultywacji własnej kultury. Działaczy ruchu narodowego prześladowała tajna policja, brutalnie rozpędzano zgromadzenia, nawet z okazji obchodów kurdyjskiego Nowego Roku (Newroz).

Wykorzystana okazja

Nic dziwnego, że kurdyjskie organizacje polityczne wykorzystały zamieszanie po arabskiej wiośnie z 2011 r. do wywalczenia większej niezależności. Najważniejsze partie – Kurdyjska Demokratyczna Partia Jedności (PYD) i Kurdyjska Rada Narodowa (KNC) – połączyły siły w lipcu 2012 r., a utworzona przez nie Kurdyjska Rada Najwyższa przejęła kontrolę nad obszarami w północno-wschodniej Syrii. Ogłaszana obecnie formalna „autonomia” jest więc w zasadzie potwierdzeniem stanu istniejącego od półtora roku.

Ambicje Kurdów są oczywiście nie w smak władzom w Damaszku, ale w obecnej sytuacji niewiele mogą one zrobić. Region kurdyjski jest odcięty od reszty kraju, a pozytywną tego konsekwencją jest brak walczących ze sobą i wprowadzających chaos ugrupowań rebelianckich.

Najboleśniejszą konsekwencją zerwania więzów gospodarczych z resztą Syrii jest dotkliwy brak energii elektrycznej. Samorządy zaopatrują rolników w ziarno siewne, starają się utrzymać zaopatrzenie medyczne i nauczanie w szkołach podstawowych. Najwięcej wysiłku kosztuje je zarówno organizacja obrony – tak przed atakującymi ich od czasu do czasu wojskami rządowymi, jak i islamistami.

Autonomii nie wspierają niestety mocarstwa patronujące pertraktacjom pokojowym. Na rozmowy w Genewie oddzielna reprezentacja Kurdów nie została dopuszczona, dlatego postanowili oni w ogóle nie brać w nich udziału w składzie delegacji opozycji.

Samorządność kurdyjska w Syrii jako zły przykład wyraźnie zaniepokoiła Ankarę. Mimo pewnej poprawy w relacjach z własną mniejszością kurdyjską Turcja wciąż nie planuje przyznania jej autonomii. Żołnierze tureccy budują wzdłuż granicy z Syrią zasieki z drutu kolczastego i zamykają przejścia graniczne.

Przykład z Iraku

Niechęć Turków wywołuje też sytuacja w Iraku, gdzie Kurdowie wykorzystali ustrój federacyjny i stali się właściwie samodzielni na północnym wschodzie kraju. W odróżnieniu od centralnych i zachodnich prowincji Iraku w Kurdystanie panuje spokój, a region ten notuje zauważalny wzrost gospodarczy.

Niezależność demonstrowana przez kurdyjskie władze w Irbilu doprowadziła do poważnego zatargu z centralnym rządem w Bagdadzie. Przyczyną jest eksport ropy z zasobnych lokalnych złóż, z którego dochodami Kurdowie nie chcą dzielić się z resztą Irakijczyków. Premier Nuri al-Maliki niedawno posunął się nawet do gróźb, że odbierze prowincjom kurdyjskim pieniądze ze wspólnej kasy państwowej (należy im się 18 proc. środków z budżetu).

Rzeczpospolita
F
E
E
D

B
A
C
K